środa, 26 grudnia 2012

Jak Giovanni trącił chmielem, czyli fabryka piwa w Pedavenie

Przeglądając zdjęcia z mych Erasmusowych wojaży przypominam sobie kolejne historie. A która pora w roku, jak nie święta bożonarodzeniowa nuda, jest odpowiedniejszą okazją na to, by odgrzebać kilka przykurzonych kalendarzowym pyłkiem opowieści? Ładuję w siebie kolejny kawał maminej szarlotki i z ojczystej szarugi myślami wracam do Włoch.

 
Było już o czekoladzie, tym razem przenosimy się na krótko do chmielowego królestwa, położonego w mglistych i wiecznie wilgotnych górach. Do browaru w Pedavenie.




Browar w Pedavenie powstał pod koniec XIX wieku, jako rodzinne przedsiębiorstwo braci Luciani. Jedynym powodem, dla którego postanowiono założyć fabrykę w tak niekorzystnym klimatycznie miejscu (przez 90% dni w roku pada deszcz!) była stała obecność górskiej wody. Zaczynając jako niewielka, lokalna firma, na przestrzeni lat fabryka zwiększała swe rozmiary i obroty. Mimo zniszczeń spowodowanych pierwszą i drugą wojną światową, amatorów lokalnego trunku przybywało, a browar jako pierwszy podnosił się z wojennych ruin i ruszał pełną parą. Po II wojnie światowej fabrykę nie tylko zrekonstruowano, ale także znacznie rozbudowano i zmodernizowano, a w związku z rozwojem ekonomicznym Włoch i proporcjonalnym wzrostem objętości portfela przeciętnego mieszkańca, piwny biznes przeżywał rozkwit. 


Pierwsza siedziba browaru w Pedavenie


Malowanie słupków:d 1952




Pierwsi pracownicy fabryki





Pod koniec lat 60tych Pedaveńska Birreria pogrążyła się w głębokim kryzysie ekonomicznym i organizacyjnym, do tego stopnia, że w 1974 roku firmę sprzedano - browar został przejęty i resuscytowany przez koncern Heineken. 
 

Przez lata chmielny biznes miał się niczego sobie. Jednak w 2004 roku firma Heineken ogłosiła, że zamierza zamknąć fabrykę i zaprzestać produkcji piwa w Pedavenie.


  
My, Polacy, pod różnymi względami mamy z Włochami wiele wspólnego. Ot, choćby lokalnie patriotyczny zapłon, aktywujący się spontanicznie po, i, w kwestiach dotyczących alkoholu. 

Czy zatem przeciętny Włoch, miłośnik piwa i strajków, mógłby potraktować z zimną obojętnością wieść, że w jego regionie chcą zamknąć chlubną, ponad stuletnią fabrykę piwa?!

Nie, moi drodzy, po włoskim trupie. Gdzie piwo latami się lało, lać się winno po wsze czasy!

Protesty i walki obywatelskie w „obronie” browaru w Pedavenie trwały prawie dwa lata. Początkowo uczestniczyli w nich wyłącznie mieszkańcy regionu, z czasem dołączyli do nich obywatele innych części kraju oraz osoby publiczne (jak Beppe Grillo). Powołano Komitet Browaru w Pedavenie (Comitato Birreria Pedavena), napisano dwie książki traktujace o sytuacji, a nawet stworzono specjalną wystawę, która miała za zadanie naświetlić problem obywatelom. Organizatorzy akcji zbierali podpisy pod petycją przeciwko zamknięciu browaru, stworzono także specjalną stronę internetową dla osób pragnących wyrazić swe poparcie dla akcji. Zawziętość i upór opłaciły się – Heineken sprzedał fabrykę producentowi piwa z pobliskiego Udine, a mieszkańcy i turyści mogą po dziś dzień smakować Pedaveńskie trunki.



Repertuar Pedaveńskiego browaru



Piwo czerwone
 
A samo piwo, cóż... z pewnością nie zachwyca tak, jak bezkonkurencyjne włoskie wina. W Pedavenie możemy spróbować kilku lokalnych produktów, począwszy od słomkowożółtych napitków, których zawartość alkoholu wynosi 2%, a skończywszy na piwie czerwonym, o wyższej zawartości alkoholu (6,7%). Warto odwiedzić to miejsce, by przy kuflu chmielowego trunku spróbować także lokalnych potraw serwowanych w "przybrowarnej" restauracji.


Produkty gotowe do wyjazdu




Okolice browaru - Feltre





sobota, 24 listopada 2012

Lokalne przysmaki vol. 2 - Festiwal Czekolady


Tak, możecie już zacząć zazdrościć i uruchamiać ślinianki. Moje włoskie miasto na trzy dni przemieniło się w czekoladowy raj, nęcąc i zachwycając nie tylko podniebienia, lecz również oczy. Żegnajcie diety, żmudne treningi i lekkostrawne kolacje, obok tylu kilogramów czekolady nie można przejść obojętnie!

W centrum miasta rozłożono około 20 kramów z czekoladowymi cudeńkami. Poprawka - z milionem przeróżnych czekoladowych tworów. Począwszy od kolorowych, wielosmakowych pralinek, poprzez ogromne, kilkuwarstwowe bloki, tabliczki z gigantycznymi orzechami, wafle i ciastka z nadzieniem czekoladowym, a skończywszy na najbardziej fantazyjnych tworach, jak młotki, buty, portfele, tablety, telefony komórkowe, zestawy do gry w pokera a nawet do lepienia pierogów! Czekoladowe dzieła sztuki były nie tylko piękne, lecz również niebiańsko smaczne. I bajecznie drogie. Spacerując pośród kramów można było załapać się na darmowe degustacje produktów.



Czekoladowa bajka potrwa do niedzieli. A oto cudeńka torturujące z daleka ślinianki przechodniów.










Oto przykłady tego, co można stworzyć z czekolady:












Czekoladowy I'Phone




Czekoladowy zestaw pokerowy


Czekoladowy zestaw do manicure


...i zestaw do przygotowywania pierogów :)
Czekolada w gofrze

Na festiwalu nie mogło zabraknąć likieru czekoladowego.

wtorek, 20 listopada 2012

Sztuka współczesna chowa pazury: Biennale Architekty w Wenecji


Wbrew obiegowej, utartej opinii, życie studenta Erasmus nie toczy się od imprezy do imprezy, z krótkimi przerwami na kolejne imprezy. Jest zdecydowanie bardziej kolorowe i rześkie!

By nie poddać się jesiennej chandrze i postępującej makaronizacji umysłu, razem z grupą (grupeczką) zagranicznych studentów zapakowaliśmy się w pociąg do Wenecji by na własne oczy przekonać się, jak wygląda owo słynne, weneckie Biennale. I choć należę do osób, które sztukę współczesną traktują co najmniej chłodno, wystawa zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie.


Biennale w Wenecji to dwie imprezy artystyczne: pierwszą z nich jest odbywający się co roku Festiwal Filmowy, a drugą, organizowane co dwa lata, Biennale Architektury i sztuki współczesnej. Impreza organizowana jest od ponad 100 lat, pierwsze festiwal zorganizowano w 1895 roku. Niemożliwym jest obejrzenie wszystkiego jednego dnia – ekspozycje rozmieszczone są w dwóch punktach, tzw Arsenale oraz w ogrodach. Tego dnia mieliśmy okazję obejrzeć właśnie ogrody.


W ogromnym weneckim parku położonym tuż nad wodą wzniesiono 33 pawilony. Każdy pawilon poświęcony jest jednemu państwu – znajdziemy zatem pawilon włoski, niemiecki, francuski, kanadyjski, koreański a nawet jugosłowiański (z dopiskiem: Serbia). Wewnątrz każdego budynku znajduje się ekspozycja przygotowana przez artystów reprezentujących dany kraj. Temat tegorocznego Biennale to Common Ground, pomysły międzynarodowej brygady artystów były najróżniejsze, dziwne i dziwniejsze.

  









Hiszpania: projekt altanki zbudowanej z przetworzonych, plastikowych butelek i donice z siatki budowlanej.




Japonia: drewniane domki na drzewach.




Wenezuela: projekt najbardziej kolorowych miast.



Finlandia: fiński królik który "nie paczy" na szyszki :p


Brazylia: pawilon relaksu. Hamaki i gitary, dla zmęczonych spacerowaniem zwiedzających.



Moim faworytem całej wystawy była Rosja. Każdy zwiedzający przy wejściu do pawilonu zostawał uzbrojony w tablet. Z tabletem skanował kody zajmujące całą powierzchnię ścian wewnątrz rosyjskiego budynku. Po zeskanowaniu odpowiedniego kodu pojawiała się prezentacja lub krótki filmik dotyczący projektu artystycznego będącego tematem wystawy. W trzech niedużych pomieszczeniach zabawa trwała ponad pół godziny.











Duże oczekiwania wiązaliśmy z pawilonem polskim - wszak patriotyzm za granicą wzrasta o 200% , ach, nadąć chlubnie pierś w obliczu dzieła sztuki stworzonego przez rodaków i ociekać narodową dumą wobec pomruków podziwu wydawanych przez obywateli innych krajów, uczucie bezcenne i upragnione! Ale pawilon polski wyciągnął cyniczne łapy i pogruchotał nadęte, patriotyczne ego. Otóż na wystawie naszego kraju było nic. Nie było niczego. Nowatorskie, artystyczne nic. Szare ściany, nierówna podłoga. Pustka. I szeptanina dźwięków, w ścianach.



Następnego dnia przeczytałam, że polski projekt zakładał „architekturę dźwięku”, że w ścianach słychać było odgłosy z innych pawilonów, przeniesienie odgłosów tzw Common Ground do przestrzeni budynku. I że otrzymał wyróżnienie, na równi z projektem rosyjskim. Tym razem jednak, swoje poznawszy, pozostanę przy chwaleniu cudzego.


Wiele wystaw należy skonsumować, by zostać prawdziwym koneserem. Biennale - bezwzględnie warto.