wtorek, 20 listopada 2012

Sztuka współczesna chowa pazury: Biennale Architekty w Wenecji


Wbrew obiegowej, utartej opinii, życie studenta Erasmus nie toczy się od imprezy do imprezy, z krótkimi przerwami na kolejne imprezy. Jest zdecydowanie bardziej kolorowe i rześkie!

By nie poddać się jesiennej chandrze i postępującej makaronizacji umysłu, razem z grupą (grupeczką) zagranicznych studentów zapakowaliśmy się w pociąg do Wenecji by na własne oczy przekonać się, jak wygląda owo słynne, weneckie Biennale. I choć należę do osób, które sztukę współczesną traktują co najmniej chłodno, wystawa zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie.


Biennale w Wenecji to dwie imprezy artystyczne: pierwszą z nich jest odbywający się co roku Festiwal Filmowy, a drugą, organizowane co dwa lata, Biennale Architektury i sztuki współczesnej. Impreza organizowana jest od ponad 100 lat, pierwsze festiwal zorganizowano w 1895 roku. Niemożliwym jest obejrzenie wszystkiego jednego dnia – ekspozycje rozmieszczone są w dwóch punktach, tzw Arsenale oraz w ogrodach. Tego dnia mieliśmy okazję obejrzeć właśnie ogrody.


W ogromnym weneckim parku położonym tuż nad wodą wzniesiono 33 pawilony. Każdy pawilon poświęcony jest jednemu państwu – znajdziemy zatem pawilon włoski, niemiecki, francuski, kanadyjski, koreański a nawet jugosłowiański (z dopiskiem: Serbia). Wewnątrz każdego budynku znajduje się ekspozycja przygotowana przez artystów reprezentujących dany kraj. Temat tegorocznego Biennale to Common Ground, pomysły międzynarodowej brygady artystów były najróżniejsze, dziwne i dziwniejsze.

  









Hiszpania: projekt altanki zbudowanej z przetworzonych, plastikowych butelek i donice z siatki budowlanej.




Japonia: drewniane domki na drzewach.




Wenezuela: projekt najbardziej kolorowych miast.



Finlandia: fiński królik który "nie paczy" na szyszki :p


Brazylia: pawilon relaksu. Hamaki i gitary, dla zmęczonych spacerowaniem zwiedzających.



Moim faworytem całej wystawy była Rosja. Każdy zwiedzający przy wejściu do pawilonu zostawał uzbrojony w tablet. Z tabletem skanował kody zajmujące całą powierzchnię ścian wewnątrz rosyjskiego budynku. Po zeskanowaniu odpowiedniego kodu pojawiała się prezentacja lub krótki filmik dotyczący projektu artystycznego będącego tematem wystawy. W trzech niedużych pomieszczeniach zabawa trwała ponad pół godziny.











Duże oczekiwania wiązaliśmy z pawilonem polskim - wszak patriotyzm za granicą wzrasta o 200% , ach, nadąć chlubnie pierś w obliczu dzieła sztuki stworzonego przez rodaków i ociekać narodową dumą wobec pomruków podziwu wydawanych przez obywateli innych krajów, uczucie bezcenne i upragnione! Ale pawilon polski wyciągnął cyniczne łapy i pogruchotał nadęte, patriotyczne ego. Otóż na wystawie naszego kraju było nic. Nie było niczego. Nowatorskie, artystyczne nic. Szare ściany, nierówna podłoga. Pustka. I szeptanina dźwięków, w ścianach.



Następnego dnia przeczytałam, że polski projekt zakładał „architekturę dźwięku”, że w ścianach słychać było odgłosy z innych pawilonów, przeniesienie odgłosów tzw Common Ground do przestrzeni budynku. I że otrzymał wyróżnienie, na równi z projektem rosyjskim. Tym razem jednak, swoje poznawszy, pozostanę przy chwaleniu cudzego.


Wiele wystaw należy skonsumować, by zostać prawdziwym koneserem. Biennale - bezwzględnie warto.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz